środa, 29 sierpnia 2012

Poznać i zrozumieć Innego w... Inny sposób


Jam jest laik sajens fikszyn,  więc opowiem dziś Wam swoim laickim językiem o kilku wybornych rzeczach sf, by zachęcić Was do obejrzenia i przeczytania ich. Szczególnie tym z Was, którzy krzywo patrzą na filmy i książki o robotach i kosmitach, uważając je za bękarty umysłów scenarzystów i pisarzy. Ciężko uwierzyć w wartość tego gatunku patrząc na okładki niektórych książek sf i fantasy (wpis na ten temat przeczytacie tu), ale pamiętajcie, że w każdym gatunku filmu i literatury są tytuły, które lepiej schować pod dywan. Ale, ale!  Zanim podam pierwszym argument, smakowita okładeczka na początek:
... zatem możemy zaczynać. Argument pierwszy jest taki: ludzie, dajcie się przekonać, bo warto poszerzyć horyzont i spróbować czegoś nowego. Argument drugi: to po prostu dobre seriale, filmy lub książki.  Na pewno nie gorsze od innych dlatego, że są z gatunku sf. Mnie przyciągnął do sf często pojawiający się motyw poznania i zrozumienia Innego, co propagował i opisywał Mistrz polskiego reportażu, Ryszard Kapuściński. Innego – innej kultury, narodowości, a co za tym idzie – innego sposobu życia, sposobu myślenia. Literatura reportażowa i podróżnicza opisuje narody żyjące na całej Ziemi, ale pisarze i scenarzyści sf snują opowieści na temat zupełnie innych rozwiązań w tej kwestii – tu nie ograniczają ich cechy ludzkiego ciała i umysłu, ani warunki biologiczno-przyrodnicze Ziemi, ani istniejące rozwiązania techniczne, mogą puścić wodze wyobraźni i podążyć dalej, skomponować całą gamę cech i warunków i łączyć w fabularną całość. Co z tego wyjdzie dalej – może być ekscytującą niespodzianką. Tym bardziej, że w takich opowieściach można odkryć zakamuflowane odniesienia do tego co dzieje się lub może dziać się w rzeczywistości. Nie ograniczajmy się do poznania Innego, odniesień może być znacznie więcej. Na przykład studium danej cywilizacji – co stałoby się, gdyby podjęto inne decyzje, gdyby kto inny wygrał daną bitwę, gdyby historia podążyłaby innym torem. Albo kwestia nauki – gdyby położono nacisk na inne badania, gdyby inne odkrycie lub nowinka techniczna została wprowadzona w życie. Na te i na wiele innych pytań próbują odpowiedzieć sobie twórcy książek i seriali, a nam nie pozostaje nic innego, jak tylko zabrać się do czytania/oglądania.
Opowiem Wam teraz o  serialu „Battlestar Galactica". Obejrzenie go było jednym z powodów, dla których zdecydowałam się na ten wpis. Bo tak jak w serialach „normalnych” o politykach, chirurgach, seksoholiku, copywrighterach w latach 60tych lub wyspie zagubionych i lekarzu ćpunie, mamy tu również wiele ciekawych motywów i wątków. Tak jak w innych, dobrych historiach, różni się tu  tylko rzeczywistość - jest upadek cywilizacji, nie naszej, a fikcyjnej, nie mogę powiedzieć jakiej - bo okaże się dopiero na koniec ostatniego sezonu. Na początku serialu nastaje druzgocząca zagłada większości ludzkości, do której doprowadzili Cyloni. Niegdyś były one robotami stworzonymi przez ludzi, później ewoluowały. Ale to nie Cyloni odgrywają w serialu rolę Innych - to oni próbują zrozumieć ludzi, obserwują ich, stwarzają różne sytuacje, by poznać ludzkie reakcje i zachowania. Cała otoczka fabularna potrzebna była, by efektownie pokazać pewne wszechobecne także w innych książkach, serialach lub filmach motywy. Pierwszym z nich jest władza, walka o nią i to, co dzieje się z ludźmi, którzy rządzą… Drugim – chęć przetrwania oraz  kondycja człowieka, kwestia tego, ile człowiek może znieść – psychicznie i fizycznie i co zrobi, by przeżyć. Próba ratowania resztek cywilizacji, umożliwienie jej dalszego rozwoju, ciągły problem wyboru właściwego rozwiązania. Wątków relacji między bohaterami mamy tu wiele: damsko-męskie (także ludzko-cylońskie), synowsko-ojcowskie, szef-podwładny, mistrz-uczeń. Na pewno nie są spłycone i przygniecione wątkami dotyczącymi wojny w kosmosie między statkami ludzkimi i cylońskimi. Zapomniałam wspomnieć o stosunkach płciowych w miejscu pracy, ale to tak na marginesie.
W całej kolonialnej flocie żyją postacie, których sylwetki nakreślono całkiem realnie i w całkiem realny i przemyślany sposób przeżywają one problemy, z którymi udaje im się uporać lub nie. Do tego cała masa zagadnień metafizycznych, fascynacja a jednocześnie odraza do tego, co ludzkie i pilotka o nicku Starbuck (Katie Sackhoff) – stąd częsta ochota na kawę podczas oglądania serialu....Oczywiście znajdziemy tam nieścisłości, coś może się nam nie spodobać, ale to całkowicie normalne, że liczący cztery sezony serial ma jakieś wady.
Tu znajdziecie więcej informacji na temat „Battlestar Galactica”.
To nowa wersja serialu nakręconego prawie 30 lat temu, gdzie Starbuck był mężczyzną i grał go odtwórca roli Buźki Templetona w serialu "Drużyna A”. Tu więcej na temat tej dawnej wersji, a poniżej fota dwóch Starbucków w Starbucksie:
Urocze, prawda?
A teraz kilka słów na temat książki, którą warto przeczytać: powieść "Gra Endera" Orsona Scotta Carda. Po raz pierwszy ukazała się w 1985 roku - wówczas nad światem wisiało jeszcze widmo zimnej wojny, ale w powieści zostało już ono zażegnane. Akcja dzieje się bowiem w przyszłości. Kraje zjednoczyły się po ataku z obcej planety, przez kosmitów nazwanych robalami (Inni!) - kolejny atak to tylko kwestia czasu. Główny bohater, Andrew "Ender" Wiggin, kilkulatek, zostaje uczniem Szkoły Bojowej, potem Szkoły Dowódców. Pierwsze skojarzenie z fabułą to "Władcy much" W. Goldinga, ale nie tylko. Znajdziecie tam znacznie więcej, to nie tylko przygotowanie do wali z kosmitami, ale także próba walki o swoje człowieczeństwo. Znamienne jest to, że w trakcie lektury ciągle zapomina  się o tym, że bohaterowie to dzieci...  Według pewnych prognoz, w 2013 w kinach będzie można obejrzeć ekranizację tej powieści. Jedną z istotnych ról zagra Harrison Ford. Żeby zachęcić: zaskakujący koniec. Dla nienasyconych: to pierwsza część Sagi o Enderze. Poza tym to klasyka sf, jeśli nie światowej literatury, zatem warto przeczytać i znać.
A teraz abstrahujące foto na koniec:
Miłej lektury i oglądania.

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Opowieści z Czarnobyla

Dziś będzie nieco poważniej, ale zależało mi na tym, by polecić Wam książkę białoruskiej reporterki Swietłany Aleksijewicz - "Czarnobylska modlitwa. Kronika przeszłości ". Niech nie przeraża Was słowo modlitwa w tytule, nie ma tu dewocji. Jest to po prostu opowieść utkana ludzkich emocji, najczęściej pełnych bólu, rozpaczy, tęsknoty, cierpienia... Autorka dotarła i skłoniła do wypowiedzi świadków czarnobylskiej katastrofy - mieszkańców Prypeci i okolic, strażaków, żołnierzy i likwidatorów, usuwających skutki wybuchu oraz ich bliskich.Wszyscy oni w szczery sposób snują tego tragicznego czasu, opowiadają o próbach pogodzenia się z własnym losem. Często ciężkim.
Wypowiedzi bohaterów, anonimowych lub wymienionych z imienia i nazwiska, po pewnym czasie zlewają się ze sobą, stają się do siebie podobne i wręcz nużące... Wszędzie dominuje oczywiste uczucie bezradności i totalnej niewiedzy na temat radzenia sobie ze skutkami takiej katastrofy. Ciągle powtarzają się wypowiedzi, że brakowało odzieży ochronnej, nie było odpowiednich lekarstw, że jedzono żywność pochodzącą ze skażonych pół i sadów, że ktoś nie opuścił swojego gospodarstwa, pomimo tego, że był taki nakaz, że przesiedleni z najbardziej dotkniętego skażeniem terenu traktowani byli w nowych miejscach zamieszkania jak wstrętne UFO, że rząd nie zrobił prawie nic... Nie zainteresowało Cię czytelniku, za nudno? No cóż, wybacz. Ale  takie było (i w niektórych przypadkach nadal jest) życie tych ludzi, tak właśnie to wygląda. Nie ma tu miejsca na pazłotkowy lukier, to jest opowieść tych ludzi, wyrwana z nich z mięsem bolesnej codzienności. Tu nie ma zabawy.
Swietłana Aleksijewicz
 Ale to nie wszystko. Mają tu miejsce, że tak posłużę się eufemizmem z reklamy gum do żucia - dwa "mentolnięcia". Określiłabym to bardziej dosadnie - ale myślę, że każdy wie, o co chodzi. Są tu dwa wybuchy - na początku i na końcu tej książki. Opowieści dwóch kobiet, które kochały swoich mężów do szaleństwa. Jeden z nich był strażakiem, drugi - likwidatorem. Te młode, pełne życia dziewczyny zostały postawione przed zaistniałym faktem. Oto ciało ukochanego każdej z nich, którego każdy milimetr kwadratowy znały i całowały, staję się kolejno: napompowanym bąblem, potem na chwilę spokój, potem jednym wielkim krwawiącym z zewnątrz organem, z którego skóra schodziła płatami, a potem  - wrakiem człowieka, którego szczątki wewnętrznych organów nie są w stanie już funkcjonować, więc ranny (a właściwie rana, będąca niegdyś człowiekiem) wypluwa je po kawałku. Wybaczcie ten obrazowy opis, ale chcę Wam przybliżyć traumę tych kobiet. Pochowały one w końcu swoich mężów. W końcu - bo nikt nikomu nie życzy takiej męczarni. Pomimo rozpaczy i koszmaru znalazły siłę, by żyć dalej. Dla siebie, dla dzieci, dla  bliskich. Przytoczony opis to nic w porównaniu z tymi, które zostały zamieszczone w tej książce - są potrzebne, ponieważ uświadamiają skalę zjawiska, a jednocześnie zdolność człowieka do przetrwania w trudnych warunkach. Ale nie ma tu jarmarcznej sensacji. To po prostu ciężka, czarnobylska rzeczywistość. Kolejna cecha mistrzostwa Swietłany Aleksijewicz - delikatność i dosłowność w jednym.
Ta Autorka to jedna z niewielu pereł we wszechobecnym błocie tabloidowego pisactwa i tombakowego blichtru w butach od Loubutina.
Bardzo dobra lektura dla ludzi poszukujących czegoś więcej w codzienności pełnej pośpiechu i roszczeń.

Tu znajdziecie więcej informacji na temat tej książki.

środa, 13 czerwca 2012

Wpis mający na celu przynajmniej szczątkowe zdemaskowanie ulotnej magii kina


I oto w filmie rozpoczyna się scena miłosna. On prowadzi ją do łoża lub innego mebla, lub ona prowadzi jego, lub ona ją lub on jego – możliwość wariacji niesłychana, jak również sprzętów i miejsc. Zastanawiający jest jedynie brak wśród ogromu tych wspaniałości jednej rzeczy, tak znanej i wszechobecnej, ze względu na swoją praktyczność i wielofunkcyjność – wersalki...

O wersalko, meblu wielofunkcyjny,
Niegdyś w kolejkach wystany,
Dziś niejednokrotnie na raty kupowany
Czemuż nie ma Ciebie w scenach erotycznych
Czemuż gardzi Tobą reżyser, scenarzysta i scenograf
Czemuż skrzypnięcie Twe nie przygrywa miłosnej scenie???

Dlaczego tapicerka Twa,
Pokryta pudrem codzienności z naskórków, kurzu, zupy
oraz reszty brudu 
Nie zdobi planu filmowego
Dlaczego wnętrze Twoje
mogące ukryć pościel
oraz sprzęty inne i papiery wartościowe
Nie jest obecna w branży filmowej??

Dlaczego na próżno szukać mi Ciebie w scenie
Gdzie Brad Pitt dogadza głośnej Bonham-Carter Helenie?
Nawet na polskim podwórku,
Gdzie Dereszowska w Ladies  z wieloma stosunek odbyła
Nadzieja moja na ujrzenie
w tym wszystkim... wersalki, zgniła.

Przeca Tyś jest mebel z Wersalu,
Wszak tak nazwa Twa wskazuje
Czemuż Cię nawet ten żabojadów naród,
Znany ze swej sztuki miłosnej, w ogóle nie szanuje?
Nie chciał Cię w teledysku Serge Gainsbourg,
w swym improwizowanym kazirodczym szale
Ni Brigitte Bardot, ni Catherine Deneuve
Ni Hiszpan Almodovar w filmach swych - o nie!
Ten wolał kręcić podróż do kobiety wnętrza
(Dobrze, że ów podróżnik wiedział, gdzie należy skręcać)

Lecz ja obecności Twej wersalko nadal będę szukać…
Nie spocznę – jedyna ma nadzieja
W filmach polskich z lat 80tych
Może tam Jankowska-Cieślak Jadwiga
Lub Buczkowski Zbigniew
Lub inny polskiego kina stary wyga
Wiedział, czymże jesteś,  
co możesz dać spragnionej kontaktu fizycznego parze
Wypatrywać Ciebie będę na ekranie
Kryjący w sobie pościel i nie tylko - łóżkowy Sezamie!

Poniosło mnie, ale wiem, że konstruowanie sceny miłosnej jest znacznie prostsze bez otwierania wersalki i ścielenia łóżka. Pary w miłosnym uniesieniu opadają przeważnie na ładne, co najmniej dwuosobowe łoża, biurka, stoły lub inne obiekty odpowiadające inwencji twórców filmu/spektaklu/scenki gdzieś wykorzystanej. Brak wersalek oraz wymagających ścielenia łóżek w filmie skojarzyłam jednak dopiero dzięki lekturze głośnych w pierwszej poł. lat 90tych wspomnieniom Anastazji P. (tu dowiecie się więcej na temat tej persony):
W końcu stwierdziłam:
- Trzeba rozłożyć tapczan.
Zrobiliśmy to. Kazałam się mu rozebrać. Zdenerwował się, że ma to zrobić pierwszy. 
Westchnął i skwitował:
- Jesteś cholernie złośliwa, ale ja się też odegram za chwilę.
Uśmiechałam się do niego mówiąc:
- Przecież to dyskryminacja kobiet. Dlaczego kobiety zawsze muszą robić to pierwsze? Chcę, żebyś ty się najpierw rozebrał.
Zdjął koszulkę polo, patrzyłam na jego owłosioną pierś, potem zdjął jasnopopielate spodnie i adidasy. Śmiesznie to wyglądało, ja ubrana, a on goły, tylko w ciemnych skarpetkach. Ma ostry męski zapach, jest bardzo owłosiony, na klatce piersiowej siwy.
W seksie jest bardzo dobry, kochaliśmy się niemal godzinę. Pozycja klasyczna, no może z lekkimi modyfikacjami, ja leżałam na plecach. Nie rozmawialiśmy.
On dość głośno sapał. Acha, w trakcie tego miał ślinotok, ale jest niezwykle sprawny. Spokojny, delikatny. Nawet w seksie świetnie panuje nad swoimi emocjami, oczywiście do pewnego momentu. Początkowo skupiał się na technice, ale pod koniec przestał panować nad odruchami.
Jest zdystansowany, ma się wrażenie, że wszystko ma zaplanowane punkt po punkcie.” 
Mamy tu wprawdzie tapczan, lecz wymagający rozłożenia i zaścielenia. Kwestia pojęcia, ale może Anastazja P. zalicza się do grona osób, które doniczkę nazywają wazonem.
Nie zdradzę Wam, jakiego polityka dotyczył przytoczony fragment, ale na pewno go znacie! Odsyłam do lektury... (Marzena Domaros, Pamiętnik Anastazji P.: erotyczne immunitety, Warszawa: Dom Wydaw. Refleks, 1991).
Na okładce tej książki widnieje ładna kołderka, w powłoczce z wyciętym czworoboczkiem:

Ech, ten czar dawnych kołder – teraz już nie szyje się takiej bielizny pościelowej, chociaż kiedyś była obecna w wielu domach… W dziecięcym wieku miało się kupę zabawy, wczołgując się przez ten czworobok do powłoki kołderki...
Pomimo tego, że dzisiejszy wpis poświęciłam meblowi, korzystając z okazji, chciałam zwrócić Waszą uwagę na jeszcze jeden szczegół… Czy zauważyliście, że w takich scenach miłosnych, kiedy dochodzi do rozbierania się –  aktorzy mają na sobie zazwyczaj bluzki koszulowe, kobiety obnażają się, zrzucając się z siebie sukienki i halki, które z wdziękiem opadają na podłogę… A bardzo, bardzo rzadko zdarza się, żeby ściągali sobie bluzki i swetry przez głowę. Dlaczego? Mam własną teorię – przy zdejmowaniu ubrań w ten sposób często elektryzują się włosy, które potem stają dęba lub przylegają do twarzy w najmniej pożądanym układzie… Gorzej, gdy wycięcie jest za małe i trzeba się siłować…

Tak własnie uwodzi nas magia kina, pomijając te wszechobecne elementy życia codziennego. Szary człowieku! Coś Ci nie odpowiada w zwyczajnym Twym życiu? Po prostu załóż halkę lub bluzkę koszulową, wersalkę (tapczan) miej rozłożoną i zawsze zaścieloną, ale Twoje dni będą takie, jak w amerykańskich (i nie tylko) filmach.

A teraz oddalam się, by oddać się oglądaniu starszych filmów, by dowiedzieć się, czy istniało kiedyś coś takiego, jak era wersalki (tapczanu)… i swetra ściąganego przez głowę.

wtorek, 8 maja 2012

Georgia on my mind

Dzień dobry! Zapewne zaintrygował Was tytuł posta.Wyjątkowo nie mam dziś na myśli Dżordza (jakkolwiek się Wam kojarzy) ani Georginii Tarasiuk (to taka dziecięca gwiazdka  z "Szansy na sukces"  - ach, ten "cudowny" przełom lat 90/00 ;) ). Mam na myśli Gruzję (po angielsku nazwa kraju brzmi: Georgia), ponieważ wielce mnie ostatnio zaintrygował ten kraj, gdym obejrzała nowy odcinek jednego z moich ulubionych seriali reportażowych  "Szerokie tory" o gruzińskiej policji (by obejrzeć - kliknij tu ),  a raczej reformach, jakie zostały w niej zaprowadzone - niemal całkowita zmiana personelu, nowe, bajeranckie auta i komisariaty - szklane domy, tak, by przechodnie na własne oczy mogli przekonać się, że policja pracuje uczciwe... No cóż. Pomysł ciekawy. Do napisania tego posta natchnął mnie również artykuł  o  Minister (Ministrze, Ministerce? Ministrzyni? Ministrowej? Mini-hip-sterce? Ludzie... tak można bez końca...), pięknej, młodej i mądrej kobiecie, która jest niemal reklamą kraju, w którego rządzie pracuje. Wywiad ciekawy, polecam (by przeczytać, kliknij tu ).
Ach, pieniądzu z USA, kto cię miał, ten wie, że możesz zdziałać cuda....
Gruzja to piękny kraj - tak przynajmniej mogę stwierdzić dostępnych informacji z Internetu - może to niewiele, ale na pewno skłania do głębszego zainteresowania zagadnieniem. 
Nie czytałam tej książki: 


Okładka sympatyczna, ale jakoś nie sięgnęłam. Nie wiem czemu... Może warto? Fajnie, ludzie jedzą, piją, bawią się. Śpiewamy, tańczymy. Nie napiszę teraz kontry do tego w postaci opowieści o konflikcie z Rosją i słynnego zdjęcia pośród ruin, informacje są tu, bo jest to zbyt dramatyczny temat, by go poruszać. 
Dla rozładowania atmosfery ładny widoczek z Gruzji.


Można się dowiedzieć, z naszej dowolnie modyfikowalnej encyklopedii, że bogactwo kulturowe Gruzji to m. in.  zabytki sztuki datowane jeszcze na czasy przedhistoryczne. Zatem można stwierdzić, że gdzieś w tych herbacianych polach, winnicach i szczytach Kaukazu schowała się perła, mogąca zdyskredytować niejedno uduszone w chmurze samozadowolenia z własnego bogactwa kulturowego państwo w Europie Zachodniej. 
Co jeszcze jest ciekawego w Gruzji? Nazwiska. Wygląda to tak, że jest nazwisko, do którego dodajemy -wili albo -nadze. Czyli Dżugaszwili albo Szewardnadze, ale nie tylko ;) Nie wiem, czy jest odmiana przez rodzaj żeński - chyba nie?
Styczność z tym pięknym krajem oraz z bliżej nieznaną mi Armenią, o której teraz napiszę więcej, miałam podczas oglądania wystawy "Podróż na Wschód" w Galerii Arsenał w zeszłym roku. Niesamowite zdjęcia, niesamowite grafiki i ludzie... Ta uroda! Ciemne włosy i jasna cera, piękne, specyficzne rysy. Nie arabskie, nie typowo azjatyckie - ale zupełnie inne. A tu kilka ciekawszych  prac z tej wystawy: 
Elene Rakviashvili
Tam, gdzie należysz, 2010 (była też instalacja wideo z tymi panami... mam też pocztówkę ;) ) 
Ruben Arevshatyan
Eksterytorium. Rekonstrukcja elementu, 2011 - bardzo intrygujące. Te porzucone lub postapokaliptyczne miasta mają swój dziwny urok.

Alevtina Kakhidze
Jestem spóźniona na samolot, na który nie sposób się spóźnić, 2010-2011 - dosyć ciekawa seria zdjęć, ale to chyba była też instalacja z przedmiotami? Nie pamiętam - będę wdzięczna za przypomnienie.
Jak zauważyliście, ormiańskie nazwiska kończą się często na -yan i -ian. Jak nazwisko tego tutaj artysty - Arevshatyan. Może ktoś kojarzy takiego muzyka, jak Robert Amirian? Zespół Collage odnosił spore sukcesy w pierwszej połowie lat 90-tych w Polsce:


Ten muzyk jest z pochodzenia Ormianinem - teraz raczej udziela się, muzykując w zespole żony - Kari Amirian. 
Inne konotacje z Armenią? System of a Down - a jakże - pochodzenie muzyków i świetny, oryginalny wokal Serja Tankiana znacznie wyróżniały się na tle innych zespołów....

 
Mamy jeszcze Kim Kardashian... Ale o niej dłużej w następnym poście, więc i zdjęcie pominę.
Oraz doktora Jacka Kevorkiana, znanego jako Doktor Śmierć - ręka do góry, kto pamięta aferę eutanazyjną gdzieś tam hen, w latach 90-tych:

Pomijając niechlubne nazwiska, Armenia i Gruzja to piękne kraje, cudowne kultury, stłamszone w przeszłości (i w teraźniejszości trochę jednak też) przez niezbyt łaskawych władców i rządy, a szkoda... A teraz kilka zdań na temat alfabetów gruzińskiego i ormiańskiego. Mianowicie, te narody nawet alfabety mają piękne. Oto próbka.
Żeby to Wam zaprezentować, pokażę Wam zapis kilku zdań w tych językach.
Zacznijmy od gruzińskiego:
დედა, ყიდვა მე ორი ბარი და ველოსიპედის. (Matko, kup mi dwa batony i rower.)
მინდა დააყენა კონდიციონერით თქვენი თმის. (Mam ochotę nałożyć odżywkę na włosy.)

A teraz język ormiański:
Մեկ օր, առանց բժշկական շահերին, օրը կորած օր. (Dzień bez ciekawostki medycznej, to dzień stracony.)
Սուրբ Ծննդյանը Ես ցանկանում եմ ստանալ պլաստիկ գնդակը. (Na gwiazdkę chciałabym dostać plastikową kurę.)

To wszystko na dziś. Dziękuję - շնորհակալություն!


poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Akt kontaktu

 Czy zastanawialiście się kiedyś nad zasadnością pocałunku? Nie mam na myśli takiego normalne erotycznego, w kontaktach miłosnych czy też ogólnie wyrażającego czułość jakieś bardzo bliskiej osobie. Bo jest to oczywiste, poza tym - to dla każdego indywidualna kwestia.
Zawsze zastanawiała mnie bowiem istota pocałunku w kontaktach pozaintymnych czy przyjacielskich. Jaki jest sens smyrania wargami twarzy innej osoby, dalszej rodziny przy powitaniach lub wręczaniach kwiatów, gratulacjach itp.
Ok, rozumiem przywitania z dalszą rodziną... Chociaż kiedym pacholęciem małym była, marzyłam o wynalezieniu specjalnej maszynki do ustawienia w przedpokoju, którą mogłyby całować ciocie i wujkowie. Kultura, w jakiej zostałam (pewnie Wy częściowo też), zmusza mnie do witania się w ten sposób z dalszą rodziną. Jaki jest tego sens? Moje marzenie było proste: stawiasz maszynkę i problem z głowy. Ciocia całuje ją usteczkami, a ja mam spokój.
O co chodzi z tym dotykaniem bokiem ust lub bleeeee... co gorsza, atakiem z frontu. Nie tylko na twarz, ale i na ręce szacowanych osób pierścienie biskupów i mafijnych bosów?  Lub przedmiotów kultu religijnego. Lub w ogóle przedmiotów. Dlaczego ustami? Dlaczego nie nosem albo uchem? Wydaje się to dziwne, przecież ta czynność powinna być zarezerwowana do bardziej intymnych dziedzin naszego życia.
Postanowiłam poszukać w Internecie. Wybaczcie, ze nie grzebnęłam w czymś papierowym, ale co poszukam czegoś na ten temat, to najczęściej są to publikacje z dziedziny seksuologii, a nie o to tym razem chodzi.  Są na pewno jakieś ciekawe opracowanie na ten temat, pewnie już bardziej z dziedziny kulturoznawstwa i ogólnie psychologii i może kiedyś uda mi się coś znaleźć - na pewno podzielę się wtedy z Wami swoimi odkryciami. Zresztą, wyniki wyszukiwania w  przeglądarkach internetowych są odbiciem tendencji zainteresowań użytkowników w danym czasie - więc w sumie również mogą być ciekawym zwierciadłem przy poruszaniu różnych zagadnień - pokazuje to nam, czym większość z nas się interesuje, czego szuka itp. To prawda, ogląd rezultatów czasem załamuje, ale... czasem też bywa ciekawy.
Co się dzieje, kiedy wpiszemy w google słowo pocałunek? Wyskoczy nam wikipediowa definicja, wyskoczą nam zdjątka i plakaty a la postery z Bravo Girl, tak masowo rozwieszane w dziewczęcych pokojach w domach, bursach,  internatach, akademikach itp. Wyskoczy nam masa porad dotyczących pocałunku w kontekście erotycznym i linki do stosownych filmików. Wyskoczy nam Pocałunek Gustava Klimta (jeden z moich ulubionych malarzy!)
I to wszystko. A co się dzieje, jak wpiszemy z angielska kiss? Podobnie, ale tym razem monopol w wyszukiwarce ma zespół Kiss (co mi akurat nie przeszkadza, bo bardzo lubię ten zespół), wyskoczą nam podobne wyniki, jak w języku polskim. I zdjęcie Johna Fruscionte, ex-gitarzysty Red Hot Chilli Peppers (zdjęcie Johna też nigdy mi nie przeszkadza). I dziwo, wyskoczą nam też obrazy i to polskich artystów. Na Muzeum Erotyzmu to zawsze można liczyć! Poniżej, tak właśnie znaleziony The Kiss autorstwa Marty A. Adamowicz ze stron mojej ulubionej instytucji muzealnej:
Powróćmy zatem do naszej dowolnie modyfikowalnej Encyklopedii, która w definicji podaje, że pocałunek to "akt polegający na kontakcie ust z ciałem innej osoby (np. ustami, policzkiem, dłonią) lub przedmiotem". Kurczę, jeszcze raz... Dlaczego akurat ust?
Z definicji można dowiedzieć się również, że poza kontekstem miłosno-erotycznym, jest to wyraz szacunku. No dobra... Ale dlaczego ustami???
Dalszy ciąg definicji. "W Indiach i Japonii bywa traktowany raczej jako element gry wstępnej i ograniczany jest do sfery prywatnej". Pamiętam, że kiedy czytałam kioskowe wydanie "Białej Masajki", dowiedziałam się, że główna bohaterka i narratorka tegoż była zaskoczona faktem, że Masajowie używają ust wyłącznie do jedzenia i tylko z tym kojarzą tę część ciała, wszelkie inne jej użycie raczej nie jest mile widziane. A zatem cała otoczka okazywania szacunku i  pozdrowienia przez całowanie to chyba taki europejski wynalazek? 
Ciąg dalszy. "W innych przypadkach pocałunek jest obwarowany szeregiem norm kulturowych: tylko niektóre sfery ciała mogą być całowane i tylko w odpowiedni sposób. Na przykład mężczyzna może pocałować poznawaną kobietę w rękę, ale niedozwolone jest całowanie np. w szyję". Dobrze, że nie w kolano albo łokieć, bo jak ktoś ma odruchy bezwarunkowe, to osoba całująca może być poszkodowana. Albo w piętę. „Ten (…) rodzaj pocałunku (pozdrowienie lub pożegnanie – przyp. citizen_e) zazwyczaj wiąże się z krótkim kontaktem ust ze skórą policzka lub tylko z pozorowanym pocałunkiem, polegającym na zbliżeniu się osób "całujących" policzkami. Ten rodzaj powitania czy pożegnania jest powszechny w wielu krajach europejskich i w krajach Ameryki Łacińskiej. (czyli: lubię cię, to muskniemy  się policzkami- przyp. citizen_e)". A teraz najlepsze: "Rzadziej wiąże się z zetknięciem ust (bez kontekstu seksualnego) – głównie na wschodzie Europy (szczególnie często przywoływana była w tym kontekście fotografia pocałunku powitalnego przywódców komunistycznych (Breżniewa i Honeckera)”. Już wiem, o co chodzi, kiedy osoby starsze opowiadały mi, że kiedy radzieccy przywódcy przyjeżdżali do Polski Ludowej, to cmoknięcie rozchodziło się z głośnika telewizora po całym pokoju. 
I na tym koniec dzisiaj... Pozwólcie, że na dzisiejsze pożegnanie obdarzę wynalezioną słit-focią wymienionych wcześniej Breżniewa i Honeckera (wybaczcie, że nie mam foty, jak radziecki przywódca całuje kogoś z Polski, np. Gierka, ale na dzień dzisiejszy to musi Wam wystarczać za pociechę do poduszki):
Buziaczki. Pa.

wtorek, 10 kwietnia 2012

Poddaństwo i wiatraki, czyli rzecz o kobietach na okładkach fantasy i sf

Popołudniowe słońce i wyjący w radiu Robert Gawliński stanowią doskonały bodziec do stworzenia nowego posta (postu?) na temat obiecanego przeze mnie niedawno tematu wpisu, traktującego o okładkach książek, gier i pism z kręgu science fiction i fantasy. Do dziś pamiętam list, napisany do redakcji jednego z czasopism, wydawanego przez kręgi związane z  pewną wiele znaczącą w tym kraju instytucją. Autorką listu była zatroskana teściowa. Zmartwiona kobieta lękała się o stan umysłu męża swojej córki, który z zamiłowaniem oddawał się lekturze książek fantasy, grał w gry RPG i ogólnie pasjonował się tym zagadnieniem. Kobieta klarowała w liście, że nie podoba się jej to, że mieszkanie jej córki jest pełne segregatorów i książek z wizerunkami obnażonych dziewoj, których treść hołduje obcym światom i bóstwom. Auć. Zabolało to z pewnością niejednego fana gier i książek, lub też w ogóle nie obeszło - ponieważ wielu z pewnością zdążyło już wyrobić sobie przyzwyczajenie do tego typu uwag lub bardziej agresywnych zaczepek (typu: ktoś, kto gra w gry z pewnością nie umie poradzić sobie w rzeczywistym życiu). Daleko mi do zapalonego gracza, ja zazwyczaj jestem hołdowatorką lub widzem-przez-szybkę, ale rozumiem pasję gry i sama jestem czytelniczką wielu wybornych  powieści fantasy (ciągle przymierzam się do przeczytania czegoś z półki sf, ale to chyba jednak ciągle zbyt głębokie wody dla mnie i przy każdej próbie boli mnie mózg, choć podobno nie jest unerwiony). Dzieląc kawałeczek tej pasji z innymi, dzisiaj chciałabym jednak dokonać małego przeglądu kuriozalnych zjawisk związanych z z kobietami, pojawiającymi się  na okładkach. Ilustracje te, pomimo wartkiej fabuły, często sprawiają, że człowiek ogłuszony zachwytem na nad powieścią patrząc na okładkę ma chęć potrząsnąć głową i zapytać, co się właściwie na tej ilustracji dzieje.
Wybaczcie mi niewiedzę, wielu z przytoczonych tu tytułów nie znam, ale ich okładki warte były odnotowania.
1. Częstym elementem, pojawiającym się na okładkach książek jest kobieta waleczna. Taka, która jeszcze rozwijając swoje waleczne umiejętności, nie zatraciła swojej kobiecości, jednak jednocześnie budzi strach pomieszany z pożądaniem. Często trzyma w ręku broń i ma skupioną minę, jak kobieta z okładki poniżej:
Obsługuje skomplikowane urządzenia i gra w gry ku radości towarzyszy (którzy osiągnęli już najwyraźniej wyższy poziom lewitacji):
Jak również odsłania swe wdzięki w wymagających tego sytuacjach podbramkowych ("Hej koleś!  Podrzuć mnie do najbliższej świątyni hołdującej obcemu bóstwu!"):
Czysta waleczność oraz godne reprezentowanie swojej jednostki wojskowej jest tematem kolejnej okładki, gdzie najwyraźniej mamy wiele do czynienia z prowadzeniem polityki poprawności dowództwa armii, w której służy to komando. Oceńcie sami:

Kobieta władcza, dominująca... marzenie senne wielu czytelników:


 2. Kobieta poddana, przerażona, ledwo uchodząca z życiem lub właśnie uratowana,jako motyw główny lub wątek poboczny. Powstały jako ładny dodatek do ilustracji lub jako rekompensata za zbyt wielką rolę kobiet na wymienionych wcześniej okładkach.
 ...na początek mały retro-akcent:
Czytelnikom tego bloga przypominam o zagrożeniu, jakie niosą motywy falliczne, a więc także wężowo-mackowe! Na okładkę należy patrzeć nie dłużej niż 5 sekund, bo inaczej będzie was ścigał w snach Zygmunt Freud na tym ośmiornicowym potworze, skazując jednocześnie na wieczne potępienie za myślenie o głupotach! Swoją drogą - zastanawia mnie to zaciekawione spojrzenia faceta po prawej. Zapowiada się wyjątkowo oślizgła akcja...
Jak widać poniżej, osaczenie przez dziwne zwierzęta to bardzo wdzięczny temat:
Może to jakiś dziwny świat, w którym to my jesteśmy owocami morza, a co za tym idzie - afrodyzjakiem?

Na pewno odpowie nam na to ta kociopodobna piękność, ponieważ właśnie została uratowana przez kotofaceta:
... a może właśnie zamierza on rzucić ją w przepaść, której nie widać na ilustracji... tego nie wiemy.

A tu mamy klasyczną ucieczkę przez gwałtem lub raczej czekanie na niego z niepokojem. A może to wcale nie gwałt, tylko ta kobieta zrobiła niechcący coś, co rozwścieczyło tego blondyna z wyłupiastymi oczami? Blondynie, wybacz jej, ludzkie ciało jest ułomne i nie zawsze nas słucha.
 Drugi przykład kobiety ledwo uchodzącej z życiem:
Chociaż ma broń, klęka przed facetem w metalowej bieliźnie. Chyba jedyna nadzieja w wychodzącej z odkurzacza kobiecie w masce powyżej.

3. A teraz motyw trzeci, ostatni, neutralny, czyli motyw kobiety natchnionej, noszącej tajemnicę lub poddanej jakiemuś zjawisku, co w praktyce wygląda tak, jakby ktoś najechał na nią reflektorem, wiatrakiem lub po prostu mającej minę mówiącą "ja coś wiem".
Na początek - motyw z wiatrakiem.
Motyw: "ja coś wiem, ale mój środkowy palec mówi, że nic nie powiem":

A teraz motyw z reflektorem lub, jak kto woli, maszynką do robienia piorunów - bohaterka w postaci czysto natchnionej:

prawdziwie elektryczny sztorm :)

wtorek, 3 kwietnia 2012

O gołej babie i okładce, czyli płacz za bezpowrotnie utraconym dzieciństwem

Jakiś czas temu zagłębiłam się w refleksji nad bezpowrotnie utraconym dzieciństwem oraz tym, że nic nie jest już takie samo i takie fajne jak kiedyś. Wzięło mi się to stąd, że: a) rozmawiałam ze znajomymi i przypomniało mi się czasopismo Pan, które czytali moi rodzice, b) zobaczyłam na fejsbukowym profilu Pewex taką oto okładkę płyty:
To wzruszające zdjęcie wprowadziło mnie w odległą od codziennego zgiełku krainę łagodności... Zobaczcie tylko, ile treści znajduje się na zdjęciu, zamieszczonym na okładce tej płyty??? Dorodna kobieta z pełnymi piersiami przywodzi nam na myśl odwieczny symbol karmiącej matki, zaradnej żony i jednocześnie zmysłowej (przecie koronkową narzutkę założyła) kochanki. Mężczyzna tuli się do niej z refleksyjnym spojrzeniem. Widać w jego twarzy ulgę, jakby wrócił z dalekiej podróży (ma bluzkę w paski - może to marynarz?), a jednocześnie pełne refleksji spojrzenie wyraża pewną melancholię za tym, co było i za tym,  co czeka w niepewnych mrokach rzeczywistości... Skłaniałabym się jednak nieco bardziej ku nieutulonej tęsknocie i potrzebie bliskości, którą wreszcie może ten nasz Marynarz nieco zaspokoić - ma on brodę i dłuższe nieco włosy - może na statku zabrakło fryzjera i żyletek (nie szydzę, o nie! Ci, którzy mnie znają, wiedzą o mojej słabości do brodaczy)? To całkiem możliwe... A ona - kobieta? On tuli się do niej, jednocześnie będąc jej tarczą, ale patrząc na to zdjęcie z innej strony, może się wydawać, że to ona jest jego opoką i ostoją. Ma leciuuuteeeńko ściągnięte usta i podbródek, jakby mówiła do mężczyzny "no już, już", a do widzących ją "no i zobaczcie, co nabroił". Niemniej jednak cieszę się, że trwała ondulacja nie jest już w modzie. 
To zdjęcie wywołało więc  powrót do przeszłości w mej pamięci. Przypomniało mi się, kiedy znajdywałam wraz z kuzynkami stare numery wspomnianego czasopisma Pan, o charakterze poradnikowo-hobbystycznym. Niech no się schowają wszelkie Logo, CKM, Men's Health-y
Wiem na pewno, że "Pan" wychodził w latach 80-tych, z tego okresu pamiętam ten magazyn, ale jak widać na wyżej załączonym obrazku, można go było kupić jeszcze na początku lat 90tych. Swoją drogą, to dosyć ciekawe, że takie czasopismo miało rację bytu w pruderyjnej i cenzurowanej rzeczywistości PRL-u. W środku - różne artykuły, poświęcone często ciekawym tematom, a na okładce i w środku, na plakacie, roznegliżowana pani. Do tej pory pamiętam (chociaż przez mgłę) całkiem rozebraną szatynkę, mającą na sobie jedynie naszyjnik ze szmaragdami (lub jakimiś zielonymi szkiełkami, ale niechże pozostanie to szmaragd - wszak o ideały mojego dzieciństwa tu chodzi). O frywolna PRL... 
Ale nadszedł kres tej epoki, a wraz z nią nastała era Twoich Weekendów i całej reszty, Wampów itp. Nastał i Playboy, ale analiza wszystkich tych zjawisk to temat na oddzielny post. Zaczęłam wszak od płyty i na okładką płyty będę dziś roztaczać swoje refleksje.
...bo kiedy był czas na negliż, to i nadeszły lata posuchy. A mianowicie: ubrane dziewczęta na okładkach płyt i nieco mniejsze okazywanie wolności obyczajowej. Czy ktoś pamięta jeszcze serię płyt i kaset CD Przeboje polskiego rocka (polski rock to kiedyś naprawdę było coś). Każda z nich nosiła imię kobiece, zaczerpnięte z tytułu piosenki lub nazwy zespołu, którego utwór znajdował się na płycie. Mieliśmy zatem Celinę, Elę, obco brzmiącą Sarah i kilka innych (np. Jolkę, ale niestety nie znalazłam okładki) oraz, będącą w moim posiadaniu (łiiii! jedna z moich pierwszych kaset!!! - tu okładka płyty): 
Ta okładka daje ogromne pole do interpretacji. Mamy tu do czynienia z krnąbrną dziewczyną, z utworu grupy Wanda i Banda, która śpiewa, że nie będzie Julią i nie będzie stała i czekała na żadnym balkonie. Nie wątpię, ponieważ okładka skomponowana przez zespół redakcyjno-wydawniczy odpowiedzialny za tę płytę, sugeruje nam, że dziewczyna, domniemana Julia, więcej ma do czynienia z polskim więziennictwem lub raczej resocjalizacją nieletnich, poprawczakami. Widzimy tu beret na głowie naszej muzy - nieodłączny element stroju gitowca (chyba), subkultury, która w PRL wiele czerpała ze stroju i stylu bycia rezydentów zakładów karnych. Mamy siatkę z ogrodzenia obok Julii - a zatem - symbol kraty więziennej, ale jednocześnie symbol przekraczania granic, w tym także ogrodzenia, przez które przeskakuje nasza Julia z kumplami tuż po tym, jak wspólnie obrobili kiosk. Niech nie zwiedzie was jednak to zadziorne spojrzenie i zawadiacko przechylona głowa... Kolorem przewodnim - julkowej kurtki (ach ta skóra - symbol buntu) i napisu - jest fioletowy, a więc kolor związany z duchowością, tajemniczą sferą życia. Zapewne nasza Julia zna wiele jego tajemnic, ale zanim je wyjawi, obrobi kioski i kantory oraz supersamy.
A teraz kolejna okładka - niemal godło skromnej epoki lat 90-tych...Oto okładka znamienitego albumu zespołu Lady Pank, z którego pochodzi, grany na wielu polskich weselach jako pierwszy taniec młodej pary utwór Zawsze tam gdzie ty: 

Chłopaki otrząsnęli się po imprezie i nagrali kilka piosenek. W latach 80tych groupies nie dawały im spokoju, "po koncercie pod hotelem jak uparty (...) psiak"  czekały na nich, ale poszukali oni sobie stałych (na chwilę ówczesną) partnerek. Tu mamy pocałunek młodej niewiasty w policzek Jana Borysewicza, któremu chyba głupio, że ta młoda dziewczyna go całuje do zdjęcia, to tak tylko półgębkiem jej odpowiada, mając przy tym nieco skupione spojrzenie, jak dzierlatka trzaskająca przy lusterku w łazience słit-focię. A może to spojrzenie zaskoczone? Lub chcąc zaspokoić wyrzuty sumienia mówi: "no co no... sama chciała". Ciężko powiedzieć, ale faktem jest, że ta okładka to świadectwo tych szalonych lat...
Możemy jednak czegoś się domyślać, nie wszystko mamy tu na wierzchu. Już raczej niewiele mamy tajemnic i nawet okładki płyt stały się odważniejsze... Tu mamy w miarę grzeczny przykład wybornej muzyki pochodzenia chodnikowego:

Kokainowej Kate zrobiło się chyba głupio, że tak to wygląda w dzisiejszych czasach, dlatego na okładce magazynu pokazała jedynie dolną część bielizny:
Może też tęskni za czasami, kiedy nie wszystko było takie "na wierzchu", "podane na tacy", "co w sercu to na języku"? Lub też powrót do przedszkolnych lat ("chodź za regał, to pokażesz mi majtki, a ja pokażę ci swoje") - wiadomo, okazuje się, że nawet Kate Moss może tęsknić za dzieciństwem...
Okładki są niezwykle wdzięcznym tematem i kopalnią interpretacji, warto więc do niego powracać. W najbliższym czasie potraktuję tu na wdzięczny temat okładek książek i innych publikacji sf i fantasy. Niech zwiastunem będzie niniejsza retro-okładka zagranicznego magazynu:

...ponieważ mamy na niej komando walecznych dzierlatek w stosownych strojach z bielizny pościelowej i... aha, aha? Wiadomo, że coś się będzie działo! 


piątek, 30 marca 2012

Sen o Osamie Bin Ladenie

Ze wszystkich skrawków codzienności, myśli wysnutych świadomie i nieświadomie, powstaje sen. Jako donosi    źródło z podlinkowanego tekstu (wybaczcie mi ten edukacyjny ton, lecz pewnie nawyki zaaaaawsze nakazują mi podawać źródło), zapotrzebowanie na sen u żyraf wynosi 2 godziny na dobę,  u nietoperzy - 20 godzin na dobę. Zatem jestem czymś pośrednim między żyrafą a nietoperzem, bo sypiam zazwyczaj 6-7 godzin, ewentualnie zbliżam się do pingwinów, fok i delfinów, których półkule mózgowe śpią na zmianę, co poświadczyć mogą moi znajomi, współpracownicy, współrozmówcy i rodzina.Nasza dowolnie modyfikowalna  i podważalna encyklopedia donosi, że śnie (snu, senowi, senie???) towarzyszą różne ciekawe objawy, które niejako obnażają problemy ludzkiego życia na jawie. Mamy zatem somnabulizm, czyli lunatyzm, mamy bruksizm (zgrzytanko zębami), mamy zespół niespokojnych nóg, ukrywający się pod wdzięczną nazwą "zespół Wittmaacka-Ekboma" i zapewne kilka innych ciekawych rzeczy, z którymi i Wy i ja mieliśmy okazję się zetknąć. Na ich temat można zapisać wiele stron, prawdopodobnie kiedyś do tego wrócę, pozwólcie jednak, że napiszę tu nie o tym, a o czymś innym - o śnie, marze sennej, dreaming, traumen, czy jak to tam inne osoby i narody zwą. Konsolidacja pamięci, pojawienie się wrzecion snu, aktywność elektryczna mózgu i inne zagadnienia badane przez psychiatrów i neurologów sprawiają, że w naszej głowie pojawia się sen. Fajnie, gdy możemy go zapamiętać i opowiedzieć, częściej jednak bywa, że o nim zapominamy. Na pewno każdy z nas ma przynajmniej jeden misz-masz w swojej pamięci, którego scenariusza nie powstydziłby się nawet najbardziej sprawy satyryk i autor grotesek, twórca dzieł zaliczanych do surrealizmu lub po prostu zeschizowany artysta piszący wszelakie teksty i zmyślenia, palący wiele ziół, uznanych  m. in.  w naszym kraju  za nielegalne.
Pojawiają się we śnie zlepki rzeczy, lęki, koszmary i ukryte pragnienia. 
Raz przyśniło mi się, że muszę wrócić do akademika, żeby dzielić pokój z dziwną (to eufemizm) dziewczyną. Jeszcze przez pierwsze ranne czynności wierzyłam, że jest to prawda. 
Innym razem, dużo wcześniej, kiedy byłam jeszcze w podstawówce, jeden z moich koszmarów sennych opowiadał o bezowocnych poszukiwaniach zeszytu ćwiczeń do geografii, które (we śnie) udało mi się znaleźć w jaskini, gdzie jednak za chwilę miała wpłynąć lawa z wulkanu, więc musiałam spieszyć się, by je zabrać. Udało mi się je skompresować i zabrać do probówki... Tak, to właśnie mi się przyśniło.
Jedno ze stosunkowo nowych wspomnień onirycznych, to dziecko lektury artykułu o Talibach w czasopiśmie opiniotwórczym oraz bezowocne próby poszukiwania stosownej na jesień torebki, związanej ze żmudnymi poszukiwaniami w sklepach i Internecie. Przyśniło mi się, że wchodzę do sklepu, będącego niewielkim buticzkiem z torebkami. Sklepik jak każdy, są ich dziesiątki. Wytarta wykładzina pcv na podłodze, torebki zwisające z wieszaków na ścianach i duże lustro, a przed nim Osama Bin Laden, w swoim jasnym stroju i turbaniku na głowie. Przymierzał czerwoną torebkę za lakierowanej skóry, wieszając ją sobie na ramieniu i ustawiając się pod odpowiednim kątem do lustra i nieco skupioną miną. Czy na pewno odpowiednia? Czy na pewno będzie pasować? Nie wiem już niestety, czy Bin Laden kupił ją, czy torebka była absolutnym must have sezonu, ponieważ sam ten widok wprawił mnie w takie oslupienie, że się obudziłam. A może po prostu zadzwonił budzik?
Wiem, że nie jestem sama. Pewna blogerka opowiadała o tym, jak śniło jej się, że ma dużo masła i nie wiedziała, co z nim zrobić.
Mam też wsparcie w najbliższym otoczeniu. Pewnej bliskiej mi osobie śniło się, że odeszłam na tamten świat, a ją pocieszał we śnie konwersacją leniwiec luźny Lori. Cieszę się, że przyśniło się jej to sympatyczne zwierzę, zawsze to jakiś plus w tej szarej rzeczywistości. 
Nie brakuje dziwnych snów. Jeszcze w połowie lat 90tych do redakcji "Filipinki", a konkretnie do działu "Filip z zielonymi", napisała pewna czytelniczka, że przyśniło się jej, że w pewnym mieście na Węgrzech latały uszy. Same, bez głowy. Po prostu sobie latały.
Wszystkie te sny, opisane tu i nie opisane byłyby doskonałym polem do popisu dla czerpiących z Freuda psychoanalityków. Pewnego dnia wpadł w moje ręce sennik wydany przez Świat Książki w 1995 roku. Cudo...Ten austriacki autor, Hanns Kurth (lub Kurth Hans, no i tak to ci jest, jak imię i nazwisko może być jednym i drugim... Marek Jurek)   czerpie z Freuda pełnymi garściami i główna rzecz, której nauczyła mnie ta publikacja, to to, by wystrzegać się wszelakich rzeczy, które mają kształt podłużny, czyli wszelkich kijków, węży, przyborów do pisania i narzędzi, innych przedmiotów codziennego użytku, zjawisk atmosferycznych, elementów przyrody, pokarmu (w tym bezbożnych ogórków, kiełbas i innych wędlin, czy... co gorsza... bananów!), które w jakikolwiek sposób mogłyby nam przywieść na myśl kształt falliczny. Jeżeli wszelkie te rzeczy śnią się nam, to znaczy, że jest coś na rzeczy w związku z nami i naszą psychiką. Wiedzmy, że coś się dzieje... 

środa, 28 marca 2012

Poezja w technice

Jako bibliotekarka w instytucji naukowej o ściśle technicznym profilu, często stykam się z ciekawymi tytułami publikacji i słowami kluczowymi, które mimo swej suchości i konkretnego określenia danego zagadnienia, zdają się być wrotami do świata wyobraźni. Czasem zazdroszczę finezji tym wszystkim teoretykom i praktykom danej dziedziny w trafności określeń i podejrzewam ich o podszyty zamysł przemycenia bardziej uduchowionych treści pod płaszczykiem nazwy jakiegoś prozaicznego zjawiska. Niezgłębione tonie nauki niosą w sobie tak wiele ciekawych nazw i określeń.
Weźmy taką "matematykę dyskretną"...Ile konotacji niesie ze sobą dyskretność tej matematyki lub matematyka (matematyczki). Już widzę tę grupkę nastolatków rozwiązującą równania w ukryciu przed dorosłymi z podnieceniem i rosnącą adrenaliną. Albo matematyczkę dyktującą szeptem treść równania. Ten zduszony głos... "Dwa plus dwa" - chwila napięcia - "równa się cztery". A może to matematyka dotycząca rzeczy, uznawanych powszechnie za intymne, czyli takie, o których powinno się mówić dyskretnie, np. ile prezerwatyw zmieści się w reklamówce z Biedronki lub, nawet coś bardziej typowego, jak odpowiedzieć na pytanie "w jaki sposób obliczyć dni płodne?".
Jedną z moich ulubionych jednostek naukowych jest "Katedra Systemów Czasu Rzeczywistego"... Cudo. Brzmi jak kościół wyznawców danej chwili, jakby jego przewodnią myślą było coś pomiędzy "carpe diem" a "zejdź wreszcie, do jasnej cholery, na ziemię". Z jednej strony prozaiczny i może nawet odrobinę przygnębiający, ale z drugiej strony mobilizujący do działania.
A teraz odrobina egzaltacji, miszmaszu i pisania tego-co-od-razu-przyjdzie-do-głowy. Niedawno wpadła w me  świeżo pokremowane ręce publikacja o wdzięcznym tytule "Przyczynek do rozważań nad oporem gleby skrawanej rotacyjnym elementem sprężystym". Ten zapomniany artykuł ukazał się prawie 30 lat w jednym z uczelnianych czasopism naukowych. Brzmi jak tytuł wiersza poety współczensego Prostota i klarowność, ale i głębia! Pozwoliłam sobie na małe piszu-pisz, nie obrazicie się mam nadzieję, jeśli to wkleję:


Przyczynek do rozważań nad oporem gleby skrawanej rotacyjnym elementem sprężystym

Rotacyjny element sprężysty
Przychodzi i odchodzi
Otula mnie raz tak, raz nie
Miękkie zazwyczaj elementy
Dziś twarde i oporne
Otuliły mnie, gdy leżąc
Wdychałam zapach żyznej ziemi
Wbijałam w nią palce, orając nimi ziemię
Zagłębiłam się w nienaturalny krajobraz
Niegdyś zielony i spokojny,
Pełen śpiewu ptaków
Dziś zagłuszony przez huk traktorów i zapach spalin
Ropa w baku ciągnika nie pachnie fiołkami
Pachnie pracą i stresem z niespłaconego kredytu
Niegdyś pot pracowników pegeeru
Dziś pot wyrobników u rolników wielkorolnych
Historia zatoczyła koło, lecz niepełne

Otul mnie sprężyście, elemencie,
Skrawarki lub czymkolwiek jest to, z czego pochodzisz
Nie pozwól na to, bym została zżarta
Nawozem sztucznym z wyjałowionej dawno temu ziemi
Rodzącej kukurydzę i pomidory GMO


listopad 1993
No dobra, żartowałam.
marzec 2012


Dzień dobry!

Razem z budzącą się do życia rzeczywistością przyrody budzę się do życia i ja i wybieram spod powiek zasklepiałe obserwacje, żeby tu właśnie podzielić się nimi z Wami, drodzy czytelnicy, jeśli tu zajrzycie. Obiecuję wiele obserwacji, zapisanych donosów rzeczywistości, jadu i lukru, stalowych kolców i różowego puszku, słowem - czasem słońce, czasem deszcz- a wszystko to w obrazoburczym (mam nadzieję) sosie. Krótko mówiąc - jak w życiu (zależy czyim, mam nadzieję, że moim - i waszym, jeśli zechcecie się ze mną czasem tez podzielić własnym donosem rzeczywistości). A zatem zapraszam - proszę się rozgościć, zdjąć płaszcz, usiąść, czytać i komentować...