środa, 29 sierpnia 2012

Poznać i zrozumieć Innego w... Inny sposób


Jam jest laik sajens fikszyn,  więc opowiem dziś Wam swoim laickim językiem o kilku wybornych rzeczach sf, by zachęcić Was do obejrzenia i przeczytania ich. Szczególnie tym z Was, którzy krzywo patrzą na filmy i książki o robotach i kosmitach, uważając je za bękarty umysłów scenarzystów i pisarzy. Ciężko uwierzyć w wartość tego gatunku patrząc na okładki niektórych książek sf i fantasy (wpis na ten temat przeczytacie tu), ale pamiętajcie, że w każdym gatunku filmu i literatury są tytuły, które lepiej schować pod dywan. Ale, ale!  Zanim podam pierwszym argument, smakowita okładeczka na początek:
... zatem możemy zaczynać. Argument pierwszy jest taki: ludzie, dajcie się przekonać, bo warto poszerzyć horyzont i spróbować czegoś nowego. Argument drugi: to po prostu dobre seriale, filmy lub książki.  Na pewno nie gorsze od innych dlatego, że są z gatunku sf. Mnie przyciągnął do sf często pojawiający się motyw poznania i zrozumienia Innego, co propagował i opisywał Mistrz polskiego reportażu, Ryszard Kapuściński. Innego – innej kultury, narodowości, a co za tym idzie – innego sposobu życia, sposobu myślenia. Literatura reportażowa i podróżnicza opisuje narody żyjące na całej Ziemi, ale pisarze i scenarzyści sf snują opowieści na temat zupełnie innych rozwiązań w tej kwestii – tu nie ograniczają ich cechy ludzkiego ciała i umysłu, ani warunki biologiczno-przyrodnicze Ziemi, ani istniejące rozwiązania techniczne, mogą puścić wodze wyobraźni i podążyć dalej, skomponować całą gamę cech i warunków i łączyć w fabularną całość. Co z tego wyjdzie dalej – może być ekscytującą niespodzianką. Tym bardziej, że w takich opowieściach można odkryć zakamuflowane odniesienia do tego co dzieje się lub może dziać się w rzeczywistości. Nie ograniczajmy się do poznania Innego, odniesień może być znacznie więcej. Na przykład studium danej cywilizacji – co stałoby się, gdyby podjęto inne decyzje, gdyby kto inny wygrał daną bitwę, gdyby historia podążyłaby innym torem. Albo kwestia nauki – gdyby położono nacisk na inne badania, gdyby inne odkrycie lub nowinka techniczna została wprowadzona w życie. Na te i na wiele innych pytań próbują odpowiedzieć sobie twórcy książek i seriali, a nam nie pozostaje nic innego, jak tylko zabrać się do czytania/oglądania.
Opowiem Wam teraz o  serialu „Battlestar Galactica". Obejrzenie go było jednym z powodów, dla których zdecydowałam się na ten wpis. Bo tak jak w serialach „normalnych” o politykach, chirurgach, seksoholiku, copywrighterach w latach 60tych lub wyspie zagubionych i lekarzu ćpunie, mamy tu również wiele ciekawych motywów i wątków. Tak jak w innych, dobrych historiach, różni się tu  tylko rzeczywistość - jest upadek cywilizacji, nie naszej, a fikcyjnej, nie mogę powiedzieć jakiej - bo okaże się dopiero na koniec ostatniego sezonu. Na początku serialu nastaje druzgocząca zagłada większości ludzkości, do której doprowadzili Cyloni. Niegdyś były one robotami stworzonymi przez ludzi, później ewoluowały. Ale to nie Cyloni odgrywają w serialu rolę Innych - to oni próbują zrozumieć ludzi, obserwują ich, stwarzają różne sytuacje, by poznać ludzkie reakcje i zachowania. Cała otoczka fabularna potrzebna była, by efektownie pokazać pewne wszechobecne także w innych książkach, serialach lub filmach motywy. Pierwszym z nich jest władza, walka o nią i to, co dzieje się z ludźmi, którzy rządzą… Drugim – chęć przetrwania oraz  kondycja człowieka, kwestia tego, ile człowiek może znieść – psychicznie i fizycznie i co zrobi, by przeżyć. Próba ratowania resztek cywilizacji, umożliwienie jej dalszego rozwoju, ciągły problem wyboru właściwego rozwiązania. Wątków relacji między bohaterami mamy tu wiele: damsko-męskie (także ludzko-cylońskie), synowsko-ojcowskie, szef-podwładny, mistrz-uczeń. Na pewno nie są spłycone i przygniecione wątkami dotyczącymi wojny w kosmosie między statkami ludzkimi i cylońskimi. Zapomniałam wspomnieć o stosunkach płciowych w miejscu pracy, ale to tak na marginesie.
W całej kolonialnej flocie żyją postacie, których sylwetki nakreślono całkiem realnie i w całkiem realny i przemyślany sposób przeżywają one problemy, z którymi udaje im się uporać lub nie. Do tego cała masa zagadnień metafizycznych, fascynacja a jednocześnie odraza do tego, co ludzkie i pilotka o nicku Starbuck (Katie Sackhoff) – stąd częsta ochota na kawę podczas oglądania serialu....Oczywiście znajdziemy tam nieścisłości, coś może się nam nie spodobać, ale to całkowicie normalne, że liczący cztery sezony serial ma jakieś wady.
Tu znajdziecie więcej informacji na temat „Battlestar Galactica”.
To nowa wersja serialu nakręconego prawie 30 lat temu, gdzie Starbuck był mężczyzną i grał go odtwórca roli Buźki Templetona w serialu "Drużyna A”. Tu więcej na temat tej dawnej wersji, a poniżej fota dwóch Starbucków w Starbucksie:
Urocze, prawda?
A teraz kilka słów na temat książki, którą warto przeczytać: powieść "Gra Endera" Orsona Scotta Carda. Po raz pierwszy ukazała się w 1985 roku - wówczas nad światem wisiało jeszcze widmo zimnej wojny, ale w powieści zostało już ono zażegnane. Akcja dzieje się bowiem w przyszłości. Kraje zjednoczyły się po ataku z obcej planety, przez kosmitów nazwanych robalami (Inni!) - kolejny atak to tylko kwestia czasu. Główny bohater, Andrew "Ender" Wiggin, kilkulatek, zostaje uczniem Szkoły Bojowej, potem Szkoły Dowódców. Pierwsze skojarzenie z fabułą to "Władcy much" W. Goldinga, ale nie tylko. Znajdziecie tam znacznie więcej, to nie tylko przygotowanie do wali z kosmitami, ale także próba walki o swoje człowieczeństwo. Znamienne jest to, że w trakcie lektury ciągle zapomina  się o tym, że bohaterowie to dzieci...  Według pewnych prognoz, w 2013 w kinach będzie można obejrzeć ekranizację tej powieści. Jedną z istotnych ról zagra Harrison Ford. Żeby zachęcić: zaskakujący koniec. Dla nienasyconych: to pierwsza część Sagi o Enderze. Poza tym to klasyka sf, jeśli nie światowej literatury, zatem warto przeczytać i znać.
A teraz abstrahujące foto na koniec:
Miłej lektury i oglądania.

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Opowieści z Czarnobyla

Dziś będzie nieco poważniej, ale zależało mi na tym, by polecić Wam książkę białoruskiej reporterki Swietłany Aleksijewicz - "Czarnobylska modlitwa. Kronika przeszłości ". Niech nie przeraża Was słowo modlitwa w tytule, nie ma tu dewocji. Jest to po prostu opowieść utkana ludzkich emocji, najczęściej pełnych bólu, rozpaczy, tęsknoty, cierpienia... Autorka dotarła i skłoniła do wypowiedzi świadków czarnobylskiej katastrofy - mieszkańców Prypeci i okolic, strażaków, żołnierzy i likwidatorów, usuwających skutki wybuchu oraz ich bliskich.Wszyscy oni w szczery sposób snują tego tragicznego czasu, opowiadają o próbach pogodzenia się z własnym losem. Często ciężkim.
Wypowiedzi bohaterów, anonimowych lub wymienionych z imienia i nazwiska, po pewnym czasie zlewają się ze sobą, stają się do siebie podobne i wręcz nużące... Wszędzie dominuje oczywiste uczucie bezradności i totalnej niewiedzy na temat radzenia sobie ze skutkami takiej katastrofy. Ciągle powtarzają się wypowiedzi, że brakowało odzieży ochronnej, nie było odpowiednich lekarstw, że jedzono żywność pochodzącą ze skażonych pół i sadów, że ktoś nie opuścił swojego gospodarstwa, pomimo tego, że był taki nakaz, że przesiedleni z najbardziej dotkniętego skażeniem terenu traktowani byli w nowych miejscach zamieszkania jak wstrętne UFO, że rząd nie zrobił prawie nic... Nie zainteresowało Cię czytelniku, za nudno? No cóż, wybacz. Ale  takie było (i w niektórych przypadkach nadal jest) życie tych ludzi, tak właśnie to wygląda. Nie ma tu miejsca na pazłotkowy lukier, to jest opowieść tych ludzi, wyrwana z nich z mięsem bolesnej codzienności. Tu nie ma zabawy.
Swietłana Aleksijewicz
 Ale to nie wszystko. Mają tu miejsce, że tak posłużę się eufemizmem z reklamy gum do żucia - dwa "mentolnięcia". Określiłabym to bardziej dosadnie - ale myślę, że każdy wie, o co chodzi. Są tu dwa wybuchy - na początku i na końcu tej książki. Opowieści dwóch kobiet, które kochały swoich mężów do szaleństwa. Jeden z nich był strażakiem, drugi - likwidatorem. Te młode, pełne życia dziewczyny zostały postawione przed zaistniałym faktem. Oto ciało ukochanego każdej z nich, którego każdy milimetr kwadratowy znały i całowały, staję się kolejno: napompowanym bąblem, potem na chwilę spokój, potem jednym wielkim krwawiącym z zewnątrz organem, z którego skóra schodziła płatami, a potem  - wrakiem człowieka, którego szczątki wewnętrznych organów nie są w stanie już funkcjonować, więc ranny (a właściwie rana, będąca niegdyś człowiekiem) wypluwa je po kawałku. Wybaczcie ten obrazowy opis, ale chcę Wam przybliżyć traumę tych kobiet. Pochowały one w końcu swoich mężów. W końcu - bo nikt nikomu nie życzy takiej męczarni. Pomimo rozpaczy i koszmaru znalazły siłę, by żyć dalej. Dla siebie, dla dzieci, dla  bliskich. Przytoczony opis to nic w porównaniu z tymi, które zostały zamieszczone w tej książce - są potrzebne, ponieważ uświadamiają skalę zjawiska, a jednocześnie zdolność człowieka do przetrwania w trudnych warunkach. Ale nie ma tu jarmarcznej sensacji. To po prostu ciężka, czarnobylska rzeczywistość. Kolejna cecha mistrzostwa Swietłany Aleksijewicz - delikatność i dosłowność w jednym.
Ta Autorka to jedna z niewielu pereł we wszechobecnym błocie tabloidowego pisactwa i tombakowego blichtru w butach od Loubutina.
Bardzo dobra lektura dla ludzi poszukujących czegoś więcej w codzienności pełnej pośpiechu i roszczeń.

Tu znajdziecie więcej informacji na temat tej książki.