Upojność wieczoru, który nastał po upalnym, letnim dniu oraz "Dirty Black Summer" zespołu Danzig nastroiły mnie nieco romantycznie.
Ładna piosenka. Gitarka wywołuje taki prądzik w okolicy splotu słonecznego. Nie zgadzam się jednak z Tobą, Glennie Danzigu. To lato nie jest ponure i brudne, nie jest też czarne. W moim wydaniu ma nieco metaliczny połysk, albo jest plastikowe i czerwone. Jak koszyk na zakupy z Biedronki. Są też cieplejsze rzeczy na tym świecie niż stos pogrzebowy, o którym piał Glennisko...
Romantyczne uniesienia ostatnich miesięcy, jak również doświadczenia moje i moich znajomych, nastroiły mnie do napisania pseudoutworu. Nie muszę wyjaśniać zbyt wiele, cała sytuacja opisana jest wprost dosłownie w tym to czymś (utworze):
Stoję w kolejce
między ekscytującym pikaniem kas z obu stron
Piknięcie skanera wywołuje drżenie
Już czuję jak mięśnie mojej twrzy
podrygują w bezmagnezowym skurczu
Oto kasa coraz bliżej
Wykładam w pocie czoła zakupy na taśmę
Nurkuję w dużym koszu
Zawsze wolę takie, niże te małe
co się dźwiga
Albo ciągnie po podłodze
Poza tym zawsze mam tam jeden złoty lub złote dwa
Gdyby na zakupy przepadła cała kasa ma
Tra la la
Tańcują me ramiona nad koszem
Jak połamane na wysypisku grabie
Nigdy nie umiem postawić koszyka tak,
by było mi wygodnie
Kolejka napiera na mnie
Kosz wbija mi się w brzuch
Lękam sie, czy butelka z wodą mineralną oraz
ta z Cifem
nie upadną na podłogę
Wyłożyłam
zakupy na taśmę
Pikający skanerem gwar trwa
Sia la la
Stoję przodem do pani kasjerki
tyłem do kolejki
Koszyk z przodu zaprowadzon,
co by mnie nie przeszkadzał
Wtem czuję to...
Z tyłu najeżdza na mnie kosz
Rażąca prądem ekscytacja
oraz radość płynąca z konforntacji
Rozpierają mnie jak
skwaśniały jogurt wieczko kubka
Zawsze jak otwieram, to się boję
czy się nie opryskam
i widzę go
oto on
Tra la la
Najeżdzał na mnie z tyłu kosz
Tym razem jest inny niż zawsze
Metaliczne spjojrzenie przeszywa mnie
jak cudowny prąd z pastucha elektrycznego
na polu, gdzie pasły się krowy
Wiele razy adorowały mnie kosze
Ale ten jest inny niż wszytskie
Wiem, że to nie żarty
To przeznaczenie
Naszej wzajemnej hipnozie akompaniuje kasjerka
"Torbę liczyć? Torbaaaaa"
Sia la la
I kiedy pika (kasjerka) mi tymi zakupami tak,
że nie mogę ich ogarnąć
i nie zdążam zapłacić
Najeżdza na mnie kosz
Wiem, że to przeznaczenie
Będziemy żyć razem w cudownym zakupowym, pikającym świecie
Z przegródką na dwa złote lub jeden euro
Albo żeton, jak ktoś ma
I urodzę mu małe koszyki
Same metalowe
Plastikowe jednak może nie
Może tez kiedyś wjadą na kogoś w sklepie
Tra la la
No i to własnie ten utwór. Jeżeli ktoś czuje się na siłach, może napisać muzykę. Preferowana gitara akustyczna, melodia w stylu pielgrzymkowym. Polecane wykonanie przez kobietę, ubraną w zwiewną tkaninę, ze wzrokiem wpatrzonym w dal z nadzieją, ale z jednocześnie lekko zawiadiackim błyskiem w oku - w końcy wyrywamy obcy koszyk w sklepie. Od słów "I urodzę mu małe koszyki" głos winien nieco drżeć z przejęcia a oczy szklić się łzami wzruszenia. Może być coś w takim stylu:
Polecam przewinąć do 1:11 - właśnie o to mi chodzi!!!
A tu na koniec - małe tło do całego wpisu:
Dziękuję za przeczytanie.
Wasz Zwariowany Wampir B.
Prawie rok temu na tymże blogu poruszyłam temat absurdalnych snów (do tegoż wpisu hop tędy). Dzisiaj, na przekór wiośnie odzyskującej swoją przewagę nad zimą, będzie o straszniejszym obliczu moich marzeń sennych.
Wpis ten będzie momentami straszno-makabryczno głupawy. Tylko dla Czytelników o mocnych nerwach, w wieku od lat 18tu (przyklejenie swojego zdjęcia gumą do żucia na cudzą legitymację szkolną nic tu nie da, o nie nie!). Oto krótki link, który wprowadzi Was w nastrój mojego wpisu (klik, klik Czytelniku!):
Niektóre tańcują na ostrzu noża. Po jednej stronie ostrza tego mamy masło, czyli totalnie ośmieszająca groteskę, po drugiej dżem – czyli bardziej przerażający aspekt i różne straszne motywy (tak, właśnie teraz możecie wyobrazić sobie mnie, śniącą te horrory ze strugą śliny na twarzy – pozwalam na to).
Myśl o strasznych snach pojawiła mi się, kiedy przyśniło mi się takie coś:
Zostałam aresztowana. Nie wiem za co. Prawdopodobnie za nic. Areszt wyglądał jak w amerykańskich filmach. Siedziałam sobie przy stole w ciemnych pokoju przesłuchań, kiedy do pomieszczenia weszła policjantka, krótkowłosa blondynka w średnim wieku. Usiadła naprzeciwko mnie. Nie pamiętam przesłuchania, ale było raczej nie przyjemne. W pewnym momencie powiedziała, że ona i tacy jak ona, a jest ich więcej, chcą opanować Ziemię i zniszczyć ludzi takich jak ja. Tacy jak ona – nie wiem, na czym ta wspólnota grupowa miała polegać, poza tym, że była ogólnie istotą złą i wredną, oraz, że całe jej gałki oczne nagle stały się czarne (to przez ciebie, serialu Supernatural – zrobiłeś siano z mojego mózgu!). Tacy jak ja – nie wiem, o co jej chodziło. Brunetki i bruneci? Ludzie nie umiejący jeździć na rowerze? Lubiący żelki? Kurde, właśnie tego nie rozkminiłam w tym śnie. Potem nagle przeniosłam się w inne miejsce. Rozmawiałam z kimś, chyba też z kobietą, która powiedziała mi, że ci czarnoocy ludzie (chyba ludzie) opanowują ziemię i chcą nas zgładzić, ale jest na nich broń – unicestwia ich muzyka Varius Manx i to tylko z Anitą Lipnicką na wokalu. A potem nagle przyśniła mi się plaża o zachodzie słońca oraz stojący na niej czarnoocy ludzie (taka grupka, z parę osób, nie więcej), którzy skręcali się w konwulsjach, bo tle leciała Piosenka księżycowa wykonywana przezwspomniany zespół. Koniec snu.
Autorem tegoż jest Piotr Dobrynin. Praca zatytułowana jest stosownie - "Koszmar" i bardzo skutecznie przypomina mi obraz, który przyśnił mi się mniej więcej na przełomie klasy maturalnej i studiów. We śnie szłam tu boczną drogą za podwórkami wioski, w której wówczas mieszkałam. Z drogi widok rozciągał się z jednej strony na wieś, typową polską ulicówkę, odseparowaną od pól stodołami, a z drugiej - pola i lasy, na dosyć ładnym pagórkowatym terenie. Widok na pola był całkiem przyjemny - tu coś zielonego, tam sztruks ;) We śnie cały problem polegał na tym, że pola te po horyzont obstawione były krzyżami. Takimi jak na obrazach w kościołach. Było ich mnóstwo, setki, tysiące, a na nich wisiały ludzkie ciała, z głowami zwierząt hodowlanych, świń, krów. No i wtedy się obudziłam. Moim zdaniem sen ten brył proroczo-apokaliptyczny. Były to okolice roku 2003, kiedy Polska wstąpiła do Unii Europejskiej.Walka o unijne dopłaty dla rolników oraz embargo na dostawy mięsa od polskich hodowców żywca do Rosji kilka lat później nie były dla mnie żadnym zaskoczeniem ;)
Nie jest to pierwszy sen proroczy w mojej karierze. W podstawówce przyśniło mi się, że na pole należące do mojej rodziny spadł samolot linii British Airwaves. Następego dnia w telewizyjnych wiadomościach podano, że PLL Lot i Britsh Airwaves podpisały porozumienie o współpracy. To było przeznaczenie...
Snów makabrycznych i krwawych w moim koszmarnym portfolio trochę jeszcze mam, zamiast jednak się nimi z Wami podzielić, postanowiłam przeznaczyć część tekstu dla wszystkich osób z mojego otoczenia, którym śnią podobne absurdy i makabreski, a w szczególności komuś, komu śniło się, że dopuścił się mordu w szkole, temu, komu śniło się, że stał nad basenem i coś do niego przypływa i opływa, tej osobie, której śniło się, że ludzie mają sztuczne nosy, najlepiej, jak wykonane są z porcelany oraz komuś, komu przyśniła się definicja transhumanizmu i jego drugiej półówce, która swoimi zwariowanymi snami bez problemu zasiliłaby dzisiejszy wpis. Bardzo, bardzo mocno Was pozdrawiam i dziękuję za lekturę tego bloga i dobre słowa :)
Pojawia się zawsze wtedy, kiedy chcę być na wyżynach najbardziej efektywnej pracy mojego umysłu (a przynajmniej wtedy, kiedy chcę, żeby tak to wyglądało), kiedy chcę wyjść na błyskotliwą, poważną i rozsądną osobą i szczególnie wtedy, kiedy sytuacja wymaga ode mnie powagi i skupienia.
Durnowaty śmiech. Mam dziwną przypadłość do durnowatego śmiechu w najmniej odpowiednim momencie.
Siedzimy na zajęciach w grupie, każde z nas mówi z korkiem w buzi wierszyk "Nie pieprz Pietrze wieprza pieprzem" i kiedy przychodzi moja kolej, ja lekko zestresowana, bo to dobrze trzeba wypaść i ładnie powiedzieć, onieśmielona lekką perwersyjnością tego, że każdy siedzi tu z korkiem w ustach i już czuję, i słyszę, zamiast tekstu na kartce, zamiast tego, co mówią ludzie wokół, tekst o tym, że nie można pieprzyć (czytaj: posuwać) wieprza w metrze. I już moja wyobraźnia szybuje do warszawskiego metra, co się dzieje, kiedy jest akt seksualny między wieprzem a kimś, czy nie jest im zimno, kiedy otwierają się drzwi. Czy w razie czego okaże się, że wieprz ma bilet i nie będzie musiał płacić kary. A ja już czuję jak wzbiera we mnie ta łaskocząca przeponę i płuca fala, już czuję, że zginam się w pół, i dławię, i lecą mi łzy, a wszyscy na mnie patrzą. Prowadząca śmieje się, no wiem, wiem, śmieszne są te teksty, no czytaj, a ja próbuję coś powiedzieć i wychodzi byle jak. Mam ślinę na ustach. Po zajęciach korek powędruje do śmieci. I znowu, cała grupa mówi po kolei tekst o wieprzu. A ja nie dam rady, nie dam rady, bo jeśli akcja przeniosła by się do moskiewskiego metra to jaki byłby to wieprz? Jakie są w Rosji wieprze, brązowe, białe, czarne? Czy byłby nagi? Jak moskiewskiego metra, to w sumie nie, mają te żyrandole i portrety, taki przepych, to może nie nago, tylko jakieś koronki, perły, klejnoty. I znowu mnie dusi, i dławi, i zwija, i znowu nie mogę się opanować, korek wypada mi z ust. A ona patrzy na mnie z irytacją w oczach, mówię do siebie, no już, uspokój się, ona też już trochę zła mówi, uspokój się. Rozumiem ją, przecież wiem, że chciała skończyć wcześniej te zajęcia i iść do domu, do dzieci. Każdy chce, żeby szybciej się skończyło. A ja śmieję się dalej i urywam nagle, smutno mi, makijaż mam rozmazany, moje krechy nad oczami, które robię z taką uwagą, nie wychodzą mi zawsze, a teraz są już całkiem rozmazane. I garbię się, siedzę bez siły. Już nic mi się nie chce.
Potem siedzę w pokoju. Właściwie to siedzimy, nie jestem sama, ja z Koleżanką, mam zatelefonować, to nie jest ważny telefon, ale służbowy, mam mieć poważny ton, bo pytam o poważną, ale zwyczajną rzecz. Koleżanka mówi coś, nawet jej nie słyszę, ale mój mózg już mówi do mnie, mam cię, teraz będziesz się śmiać, chociaż wcale tego nie chcesz i kiedy poważna pani odbiera telefon, nie słyszę jej głosu, tylko swój śmiech, a ona do mnie krzyczy, że jest zajęta, że mam zadzwonić jak się wyśmieję, a mi robi się strasznie smutno, że zawiodłam tę panią, to próbuję ją przeprosić, ale nie dam rady, bo śmieję się dalej i zamiast odłożyć słuchawkę próbuję mówić dalej, i dławię się, w końcu wyduszam przeprosiny i załatwiam sprawę przybita z nieogarnionego smutku, dlaczego ta pani na mnie nakrzyczała, przecież jej nie obraziłam. Znowu nie umiałam się opanować. Znowu boli mnie brzuch.
Skoro boli mnie brzuch od śmiechu... To dlaczego tak ciężko robić mi 6 Weidera? A może Vadera? Szóstka Vadera z hełmem Lorda Vadera i jego sapaniem. Albo 6 Vadera przy "Xepher" Vadera z płyty "Litany" zespołu Vader, przy szybkim tempie piosenki. Tak rach-ciach, mach-mach, takie szybkie brzuszki. jakbym była dzięciołem. Dlaczego myślę o tym w autobusie? I znowu dławi mnie śmiech, znowu próbuję się czymś zasłonić, szalikiem, torebką, plecakiem, jadący w empeku ludzie chyba nie widzą, ale co będzie jak będzie lato i nie będzie się czymś zasłonić? Pocieszam się, ze rzadko jeżdżę autobusami.
Ale to nie wszystko... Idę ulicą, ludzie mnie mijąja, jest spokojnie, miło, zwykły dzień. A ja przypominam sobie, że K. powiedział, że jest wrogiem kosmetyków. To ja nie mogę wytrzymać, już widzę, jak on walczy ze swoją armią, barwy wojenne na twarzy, karabiny, bojówki, czołgi, mundury, hełmy, strzały, a po drugiej stronie balsamy, kremy, maseczki, odżywki, w tubkach, puszkach, słoikach, pudełkach, z karabinami, czołgami, w okopach, strzelają, walczą zaciekle, a co. Zły krem w tubce strzela. Ma on sztandar kosmetykowy w dłoni. A ja nie mogę wytrzymać, to chore, nie dam rady, zaczynam się śmiać, co to będzie jak ludzie zobaczą, to nie, to nie patrz na nich, to patrzę w dół, to wchodzę do sklepu, biorę koszyk i chowam się między półki. Jakoś mija.
Ale to nie tylko moja chora wyobraźnia. O nie. Ludzie są sobie sami winni. Stoimy w pokoju. Jedna osoba pyta drugą, jesteś chora, może masz bąblownicę, byłaś w lesie, dwa miesiące temu, jagody jadłaś, jesteś na to chora.
A ja widzę jak na tamtej twarzy pojawia się spojrzenie pełne znaków zapytania, no jak to, to było dawno temu, to absurd. A ja już się dławię, już widzę te bąble, których nie ma, chcę odwrócić się do okna, do moich książek, ale nie nadążam, nie zdążyłam, nie dam już rady. Już fala nadeszła, już się jej poddałam, próbuję powstrzymać, aż kipi ze mnie jak z wulkanu. Prycham śmiechem i widzę to spojrzenie, znowu je zawiodłam, przecież się martwiła, nie chciałam, kurde, przepraszam, nie chciałam, ale naprawdę nie dałam rady. Tym razem znów nie wyszło.